Właśnie wróciłem do domu po odbyciu kolejnej rozmowy o pracę. Trzeciej w tym miesiącu, a dziesiątej w tym roku. I nigdy wcześniej nie żałowałem tak bardzo tego, że zdecydowałem się na podjęcie studiów dziennych. Jestem poirytowany i zły na siebie.

Możecie podzielać moje zdanie lub nie – zapewne kończący studia techniczne (jak ja) bardziej zrozumieją moją sytuację i to oni powinni wyciągnąć wnioski z doświadczeń, które zaraz opiszę. Proces rekrutacji do pracy oraz wartość dyplomu ukończenia studiów jest zmienna – różni się w zależności od ukończonego kierunku. Dlatego nie porównujcie tego bezpośrednio do siebie – to są tylko i wyłącznie moje subiektywne odczucia.
Moja sytuacja

Jestem inżynierem budownictwa oraz inżynierem architektem (tak, skończyłem 2 kierunki) po studiach dziennych (stacjonarnych). Dodatkowo kończę teraz II stopień studiów z budownictwa – niebawem powinienem otrzymać dyplom magistra. Papierków od cholery, jednak tak naprawdę nie są mi one w ogóle potrzebne.

Bo przy kilkunastu rozmowach o pracę, żaden potencjalny szef nie poprosił mnie o pokazanie dyplomu ukończenia studiów.

Wiem, narzekam. Mogliście mieć inaczej. Mogliście skończyć SGH, jakiś fajny kierunek humanistyczny czy ekonomię. I mogliście wiedzieć, że z chwilą postawienia pierwszego kroku na uczelni, przyszły pracodawca zaczął już grzać dla was ciepły stołek. Ja niestety nie miałem tego szczęścia. Poszedłem na budownictwo, choć nie wiedziałem, że tak to wszystko będzie wyglądać.

tłum

Na obrazku zaznaczyłem siebie w tłumie podobnych mi osób. Ludzi, którzy razem ze mną kończą studia i są moimi potencjalnymi wrogami na rynku pracy. Niech jednego roku moja uczelnia wypuszcza 200 magistrów. Jakie mam szanse w dostaniu się do wymarzonej pracy, skoro ciekawych ofert jest miesięcznie 10-20?

.
Paradoks wykształcenia i doświadczenia

Jakże często zdarzyło mi się słyszeć, że to straszna szkoda, że tak krótko pracowałem w ciągu ostatnich pięciu lat. Że nie mam doświadczenia, które w dzisiejszych czasach jest niezbędne. Gdyby spojrzeć na praktyki wakacyjne i inne dorywcze prace, swój staż zamknę w niecałym roku. To nieźle, choć i tak niewystarczająco.

Wszystko fajnie – tylko kiedy miałem pracować, skoro studiowałem? Nocą?

Nie zatrudnimy pana, bo jest pan za stary, choć pana doświadczenie jest imponujące.

A pani nie zatrudnimy, bo nie ma pani doświadczenia, choć bycie młodym ma wiele zalet.

Wiecie, czego chcą pracodawcy? Dyplomu i kwalifikacji. Na raz. To cholerny paradoks, ale wcale im się nie dziwię.

Nie kierują się tym, czy na rozmowę założyłeś czerwony, czy niebieski krawat i czy w innym życiu chciałbyś być tukanem czy płetwalem błękitnym – takie pytania mają na celu tylko wyczuć jakim człowiekiem jesteś i są zadawane zwykle w większych korporacjach.

Rynek narzuca pracodawcom konieczność zatrudniania ludzi z wyższym wykształceniem, natomiast wymagane umiejętności są formą zabezpieczenia własnej dupy przed zebraniem solidnego lania od potencjalnego klienta.

No wiecie – kiedy potrzeba wam szybko skosić trawnik, wynajmiecie do tego celu najlepszego fachowca. Tak na słowo. Ale gdybyście odpowiadali swoim życiem za to, czy ten człowiek na pewno może kosić te trawniki – cóż, wtedy zażądalibyście jakiegoś dyplomu potwierdzającego ukończenie ogrodnictwa.

.
Dyplom jak umowa

Jak wspomniałem wcześniej, będąc kilkanaście razy na rozmowach o pracę, nikt ani razu nie poprosił mnie o pokazanie dyplomu. To po co mi on? Dla siebie? Wybaczcie, ale papier toaletowy wydaje się być ciekawszą opcją – jest przyjemniejszy w dotyku.

Chyba prościej byłoby mi zostać w rodzinnym domu, kupić tony podręczników i uczyć się na własną rękę. A potem kupić dyplom na czarnym rynku.

Bo w końcu trzeba się wcześniej nauczyć tego, co później przyda się w pracy. Na rozmowie co prawda nie sprawdzali mojego tytułu, aczkolwiek zadawali mnóstwo praktycznych pytań i sprawdzali jak potrafię rozwiązywać problemy, z którymi oni mają do czynienia na co dzień.

Dyplom zaczyna mieć znaczenie w chwili, kiedy pojawia się jakiś problem – a przynajmniej takie odnoszę wrażenie patrząc na swoją branżę. Dopóki projektujesz sobie jakieś budynki i nic się nie dzieje – super, wszystko gra. Kiedy jednak cała konstrukcja legnie w gruzach i okaże się, że ty nie masz kwalifikacji i przez cały czas oszukiwałeś – masz problem.

To coś w rodzaju umowy najmu lokalu. Niby jest gdzieś w szufladzie, podpisana przez obydwie strony, jednak nikt nigdy na nią nie spogląda. Wyciągnie ją na zewnątrz dopiero w chwili, gdy pojawi się jakiś kłopot.

.
Praca, kwalifikacje i doświadczenie

Zrobiłem błąd, że nie podjąłem pracy zaraz po studiach I stopnia. Nie miałoby to znaczenia, gdyby studia były jednolite, jednak w przypadku kierunku technicznego oraz tego podziału – różnica jest kolosalna. Mógłbym teraz cieszyć się prawie dwurocznym doświadczeniem w branży oraz dyplomem magistra.

Po studiach zaocznych co prawda, ale jakie to ma znaczenie skoro zaraz wrzucę go do szafy?

Mam wrażenie, że dyplom odchodzi do lamusa i przestaje mieć jakąkolwiek wartość. Ciągle jednak pozostaje rzeczą konieczną, która musi się znaleźć w kieszeni każdego z nas.

Dlatego apeluję do was – czegokolwiek byście nie studiowali: jeśli tylko chcecie robić w życiu coś fajnego, co będzie sprawiać wam frajdę – róbcie to teraz. Nie czekajcie na żaden papierek, biegajcie na szkolenia, staże, kursy doszkalające, dołączajcie do kół naukowych. Jednym zdaniem – wszystko, by jakoś zapełnić wolny czas i zdobyć kwalifikacje, które wydają się być niezbędne. Bądźcie gotowi na to, że tytuł magistra nie będzie jedynym decydującym czynnikiem przy podjęciu pracy.