Jesteśmy pokoleniem, które zawsze woli iść na łatwiznę. We wszystkich sprawach. Jeśli tylko nadarza się taka okoliczność, wolimy wybrać drogę na skróty niż trzymać się jakiegoś celu, który sobie wcześniej obraliśmy. Nie myślimy nad swoim życiem i pozwalamy ślepemu losowi o nim decydować. Nie chcemy zastanawiać się nad tym, co będzie w przyszłości, bo przecież liczy się tylko to, co tu i teraz. Imprezy, kluby i wóda. Na myślenie przyjdzie czas później, jak wytrzeźwiejemy. W końcu i tak nie znosimy swoich studiów, więc jakoś to będzie.

Nie, nie będzie lepiej. Jeśli teraz nie weźmiecie się w garść, po pięciu latach studiów skończycie leżąc gdzieś w gównie i umartwiając się nad swoim życiem. Powtarzając sobie ciągle to jedno zdanie, które podczas studiów stało się motywem przewodnim waszej egzystencji:

Jakoś to będzie.

Możecie mówić, że to głupoty. Że gadam od rzeczy i przecież człowiek jest w stanie podnieść się po nawet najdotkliwszej porażce. To prawda, chociaż wszystko zależy od ambicji. Rozejrzyjcie się wokół. Spójrzcie na setki tych niezadowolonych ludzi, którzy smarkając nosem jeżdżą codziennie do pracy tramwajem i są cholernie wnerwieni, że muszą to robić.

Wiecie dlaczego? Bo kiedyś nie myśleli.

.

To było słowo wstępu, żeby wprowadzić was w odpowiedni nastrój i zniechęcić do czytania tych, którzy zorientowali się, że piszę o nich. Teraz do rzeczy.

Chciałbym podzielić się tutaj swoimi spostrzeżeniami na temat studiów i studentów, którzy nigdy w życiu nie powinni znaleźć się w miejscu, w którym są. Którzy tylko wymagają, przez całe życie zakładając maskę pokolenia YOLO i korony z Burger Kinga. Bo przecież liczy się tylko dobra beka, nie?

.
Studia są po to, żeby nauczyć cię życia.

„Ale jak to? To nie liczy się tylko to, że po pięciu latach dostanę dyplom i zajebistą robotę?!”

Nie. Bo to ty decydujesz, czy robota jest dobra. W Polsce studiuje niemal 1.5 miliona osób, z czego jedna trzecia co roku kończy edukację. Wobec tego zastanów się jakie masz realne szanse na sukces, jeśli ze studiów nie wyniosłeś niczego oprócz świecącej pałki z jednego z klubów?

Jeśli decydujesz się na kontynuowanie nauki po maturze, musisz wiedzieć jedno. To nie jest twój obowiązek. To przywilej, który powinien być przyznawany tylko tym najlepszym, nielicznym, którzy swoim zachowaniem potwierdzają, że są naprawdę dorośli, a nie mają osiemnastki w dowodzie otrzymanym przed kilkoma miesiącami. Wychodząc z założenia, że w końcu „coś trzeba w życiu robić” zabierasz tylko miejsce innym, dla których dany kierunek mógł być sensem życia.

Na początku wszystko jest takie patetyczne, takie podniosłe. Wszyscy ci starzy ludzie w togach, te dziekanaty, akademiki, to robienie wszystkiego samemu. Wróć… Samemu?

.
Jak nie dasz mi notatek, to jesteś ciotą.

„Bo przecież tworzymy grupę, jedziemy na tym samym wózku! Jesteśmy kumplami, no nie? W końcu razem studiujemy i nawet kiedyś się ze sobą przywitaliśmy. No weź daj te notatki, odwdzięczę się!”

Tak, odwdzięczysz się – kupisz komuś browara. Chcesz kupić pięć miesięcy czyjeś pracy, niekiedy trudnej, za pół litra piwa. Nie, czteropak też nie wchodzi w grę.

Jest jakiś taki specyficzny gatunek ludzi, którzy nawet nie chcą próbować. Nazwą cię debilem i kujonem tylko dlatego, że dajesz sobie radę i wiesz, czego chcesz od życia. Ludzi, dla których przejściowy okres melanży i życia chwilą trwa przez czterdzieści lat. Ludzi poddanych kwejkizacji, stawiających jedynie określone wymagania i gotowych zeszmacić cię jeśli nie zgodzisz się zejść na ich poziom.

I najgorsze jest to, że ten typ człowieka stanowi większość studentów. Bo zobaczył gdzieś śmieszny obrazek o studencie i jest taki fajny, że ma wszystko w dupie i na studiach jedzie po oporze. W końcu jest taki zaradny i potrafi poradzić sobie ze wszystkim! Do czasu.

Jeśli się nie przystosujesz, jesteś wykluczony. W oczach większości stajesz się kujonem i chamem, któremu zależy tylko na sobie i w ogóle najlepiej to obrobić mu dupę. Dla beki.

.

Brzmi jak wyznania gościa, który pewnie nigdy nie miał kumpli na studiach i szufladkuje ludzi nic o nich nie wiedząc, prawda? Otóż miał, ale tylko kilku. Tych, którzy zadają się z kimś bezinteresownie – nie widzą w tobie przynęty i obiektu do wyśmiania, jeśli się nie podporządkujesz. Nigdy nie będziesz lubiany przez wszystkich.

.
Bierzesz – dawaj.

Możesz robić notatki ręcznie, za pomocą długopisu lub komputera. Nie oznacza to jednak, że długopis lub komputer robi te notatki za ciebie. I to przede wszystkim należy zrozumieć. Fakt, że nic nie bierze się z kosmosu i ktoś musiał się nieźle natrudzić żeby kto inny mógł z tego korzystać. Ale zawsze znajdzie się ktoś z genialną wymówką, kogo widzisz trzeci raz w życiu na oczy i kto ma doskonały pretekst do tego, aby przekonać cię do swoich racji. Otóż drogi kolego/koleżanko:

Nie wymagaj, dopóki nie dajesz czegoś w zamian.

To normalne, że studenci dzielą się wszystkim między sobą. Jedni dają coś od siebie – ktoś inny na tym korzysta. Ale potem ten odbiorca, w ramach rekompensaty, wrzuca coś, co może się przydać innym. Tak to działa. Przynajmniej w dorosłym, nie internetowym świecie. Nie chodzi tu o odświeżanie grupy na Fejsie i czekanie, aż ktoś coś w końcu zamieści. Robiąc to, pokazujesz tylko jak bardzo nieodpowiedzialny i zależny od innych jesteś. Proste.

I nie szukaj tutaj kolejnych wymówek w stylu: „Bo jak ten wykład jest o 8 rano, to mi jest ciężko wstawać.” Pomyśl sobie, czy przed swoim przyszłym pracodawcą też tłumaczyłbyś się w ten sposób. Czy powiedziałbyś mu, że w sumie kasa to ci się należy za siedzenie w domu, bo na studiach tak było. Z tym, że tam zamiast pieniędzy miałeś oceny.

.
Kto na tym traci?

Przykładowo osoby, które faktycznie chodzą na wykłady, wiedzą co robić ze swoim życiem i nie są lekkoduchami. Wyobraźcie sobie, że jest ktoś, kogo nie było raz, bo zachorował. Źle się czuł, przez co nie mógł pojawić się na uczelni. I dzięki tym nieproduktywnym sępom tych notatek nie dostanie, bo część może zechcieć wrzucić go w ramy właśnie tej grupy.

Ale przede wszystkim tracicie na tym wy sami. Bo prędzej czy później tacy ludzie dzięki wam mogą na tym wszystkim wyjść sto razy lepiej.

A później kopną was w dupę tak mocno, że znajdziecie się za plecami osoby z koroną Burger Kinga na głowie. Ale przecież to wszystko miało być dla beki.