Jesteśmy ze wsi lub małych miejscowości, w których nie ma nowoczesnych linii metra ani nawet trakcji tramwajowych, a jedynie zdezelowane autobusy marki Jelcz. Zamiast chodzić po restauracjach typu fine dining i kinach 5D, musimy zadowolić się wyprowadzaniem krów na łąkę i cotygodniowym zabijaniem koguta, żeby móc czerpać przyjemność ze smaku rosołu po niedzielnej mszy. Raz do roku, na święta, możemy rozebrać świnię i cieszyć się smakiem tłustego mięsa okraszonego cierpieniem zwierzęcia. Na randki jeździmy konno, ewentualnie korzystając z furmanki, przez co słoma wpada nam do wysokich kaloszy. Naszą jedyną rozrywką jest zbieranie się całą wsią u sąsiada i oglądanie transmisji skoków narciarskich z 2001 roku, kiedy to Adaś zdobył kryształową kulę Pucharu Świata.

Śmierdzimy łajnem. Nie mamy pojęcia jak jest naprawdę. Nie wiemy jak się żyje w metropolii. Zakłócamy spokój Nowobogackich turkotem swoich walizek wypełnionych po brzegi słoikami z bigosem przygotowanym specjalnie dla nas. Żebyśmy na obczyźnie mieli co do garnka włożyć. Źle się wysławiamy, przenosimy do miasta niepoprawne zwyczaje, zaśmiecając je przy tym swoim wiejskim pochodzeniem.

Robimy korki, jeśli już uda nam się wjechać na trzypasmówkę Dużym Fiatem pożyczonym od stryja. To my jesteśmy powodem opóźnień pojazdów komunikacji miejskiej, przyczyną powstawania smogu i kolejek w Maku. Ubieramy się totalnie bez gustu, bo przecież nie mamy wody w piwnicy, a stawiamy na ciepło w stopy.

To nasza wina, słoiki. Studenci przyjeżdżający do tych ogromnych, półmilionowych miast. Jesteśmy jak klęska żywiołowa, która zbiera za sobą ogromne żniwo. Mogliśmy zostać na tym swoim zadupiu, ale nie – trzeba było się pchać tam, gdzie nas nie chcą. Żeby rodzice mogli we wsi powiedzieć, że ich synek czy córuchna to jest ktoś, bo pracuje w korporacji.

To nasza wina, że urodziliśmy się kilkadziesiąt kilometrów za miastem uznawanym w miałkich umysłach tubylców jako duże.

Nigdy nie wypędzimy z siebie tego dzikusa i brudasa, który drzemie gdzieś głęboko w nas.
Jak cię widzą, tak cię piszą

Poczuliście się urażeni? Mam nadzieję, że tak, ponieważ właśnie taki miał być przekaz powyższego wstępu.

I nawet mimo tego, że sam jestem słoikiem i nigdy nie pomyślałem o generacji przyjezdnych w ten sposób, nie ma to żadnego znaczenia. Bo nie liczy się to, w jaki sposób myślisz o sobie, ale jak odbierają cię inni. A niejednokrotnie spotkałem się z gorszymi nawet określeniami na nasz temat. Niby nie powiedzą ci tego prosto w twarz, ale wśród nielicznych ciągle drzemie ta ogromna chęć segregacji ludzi na tych lepszego i gorszego pochodzenia.

Na start możesz dostać w policzek czymś łagodniejszym, jak przykładowo „tam u was to pewnie nie jeżdżą nawet tramwaje, nie?” albo „tylko tutaj tłok robicie!”. Ale to, co kłębi się głębiej w umysłach niektórych osób, nigdy nie powinno im przejść przez usta.

Możesz być najbardziej ułożonym człowiekiem, doskonale ubranym i potrafiącym logicznie wypowiadać się na wszystkie tematy, ale dla niektórych możesz pozostać tylko i wyłącznie słoikiem. Prostym chłopem oderwanym od pługa, który ma niecne zamiary wobec miasta, w którym przyszło mu studiować i żyć.

Żeby nie było – nie dotyczy to oczywiście wszystkich osób pochodzących z większych miast. Tylko tych nielicznych jednostek.
Skala problemu

Nie wiem tego, czy jest duża, czy nie. Nie ma to żadnego znaczenia – wystarczy tylko, że choć raz spotkasz się z krzywym spojrzeniem kogoś, kto miał szczęście urodzić się akurat w Warszawce i jako cel życiowy obrał sobie tępienie tych, którzy niszczą stołeczne miasto swoją osobą.

Żeby to jednoznacznie stwierdzić, wystarczy prześledzić niektóre strony czy komentarze na Facebooku, gdzie słoiki są ciągle obwiniani za wszystkie złe rzeczy, które nawiedzają konkretne miasto.

Wieś się pcha do miasta!

Czasami boję się pojawić w okolicy dworca z walizką. W ogóle trudno mi wyjść z domu z walizką – przecież rodowici mieszkańcy wielkich miast nigdzie nie wyjeżdżają, więc teoretycznie ktoś, kto ciągnie za sobą bagaż po chodniku musi być słoikiem.

Walizka staje się powoli symbolem podobnym do opaski z gwiazdą Dawida na ramieniu Żydów podczas hitlerowskiej okupacji.

Pójście z nią na uczelnię często równa się z wypisaniem na swoim czole słów słoik. Niechciany. Jedzie do domu po wałówę. I karuzela zaczyna kręcić się od nowa. Najgorsze jednak w tym wszystkim jest to, że nie ma skutecznego rozwiązania tego problemu.
Powód? Zawsze się znajdzie!

Całe studia spędziłem w Krakowie. Teraz tu pracuję i płacę podatki licząc na to, że za te marne grosze zebrane od tysięcy osób uda się wyremontować jakąś ulicę biegnącą obok mojego miejsca zamieszkania. Przepraszam – miejsca wynajmowania stancji. Może jestem wyjątkiem?

Często jednak nie jest tak, jak w moim przypadku. Dlatego może faktycznie warto postawić się w roli tych niektórych osób, które nas tu nie chcą?

Studenci nie płacą podatków. Niektórzy nawet jeżdżą w rodzinne strony co tydzień, zaopatrując się przy tym w jedzenie na kilka dni, przez co nie muszą robić zakupów w wielkogabarytowych supermarketach. Obcinają włosy w mieście, z którego pochodzą a jedyne pieniądze, jakie zostawiają w miejscu przeprowadzki są te wydane na komunikację miejską. No i wszędzie mają zniżki.

Nie dają miastu zarobić, więc są jak pasożyty, które tylko biorą i nie dają nic w zamian. A przynajmniej tak to może wyglądać po drugiej stronie barykady.

.

I nic z tym nie zrobimy. Bo powód często jest głębszy niż tylko fakt wymieniony powyżej. Prędzej czy później wszystko będzie sprowadzać się do tego, że nie przyszło nam się urodzić w większym mieście i jesteśmy tutaj obcy. Nieważne jakimi naprawdę ludźmi jesteśmy, jak się zachowujemy, jak przyczyniamy się dla miasta i jego mieszkańców.

Możesz czuć się tu jak w domu, ale gdzieś tam zawsze będzie czaił się ktoś, kogo opinia bazuje tylko na stereotypach. Na szufladkowaniu ludzi i wrzucaniu ich w ramy jednej, gorszej w tym wypadku kategorii.

Ktoś, dla kogo zawsze będziesz słoikiem.

Bo przecież cokolwiek byś nie robił, to jesteś nim, prawda? Nie? To skąd ta słoma w twoim bucie?