My, Polacy, lubimy być trzymani krótko. Kochamy mieć w dupie wszystko, co nie dotyka bezpośrednio nas lub naszych najbliższych. Lubimy trzymać się z dala od spraw ważnych, a winą obarczać kogoś, kogo nigdy nie mieliśmy okazji poznać. Byleby trzymać się z dala od tego zgiełku, harmideru i siedząc wygodnie w fotelu komentować wszystkie zajścia z wnętrza naszych domów – bezpiecznych przystani.

Nie znosimy dyskutować o sprawach ważnych i trudnych, ponieważ czasami smak nieświeżej kiełbasy wydaje się być tematem znacznie ciekawszym, bliższym naszemu bezpośredniemu otoczeniu. Potrafimy głośno krzyczeć, ale tylko przed telewizorami. Odnoszę wrażenie, że my, młodzi, zapierdol mamy jedynie na fejsie, a najbardziej interesuje nas fakt, czy przed snem zeskrollowaliśmy już wszystkie aktualności. Gdyby tak z dnia na dzień zabrać nam Internet, to i tak nie potrafilibyśmy nic zrobić, bo przecież jedyną formą komunikacji jaką znamy, jest Messenger.

Interesują nas sprawy wyłącznie przyziemne. Nie myślimy o innych ludziach jako części jednego narodu, ponieważ zostaliśmy podzieleni. Jak nigdy wcześniej w historii naszego pięknego, aczkolwiek wyjątkowo tchórzliwego dzisiaj narodu. Uważamy, że nie ma sensu protestować, bo przecież nic nam nie grozi. Nigdy nic nam się nie stanie. Jesteśmy chronieni.

Gówno prawda. Nikt nie może ochronić nas przed nami samymi.

Możemy podróżować po świecie. Mamy szansę, jakiej nasi rodzice i dziadkowie nigdy nie otrzymali, a i tak nie potrafimy jej w pełni wykorzystać. Mamy gdzieś to, czy nazajutrz ktoś nie zabierze nam paszportów, bo przecież jakoś to będzie.

Zamiast budować trwałe relacje, wolimy zbierać znajomych jak Pokemony.
Jesteśmy bierni.

Nic nie musimy. Mamy pieniądze. Dobrze zarabiamy lub mamy wyjątkowo hojnych rodziców. Zostaliśmy również obdarowani chorymi ambicjami, których nie rozumie nikt oprócz nas samych. Zamiast martwić się odległą przyszłością, wolimy obarczać nasze myśli najnowszymi Air Maxami, koniecznie oryginalnymi, bo przecież to wiocha nosić coś innego. Popełniamy samobójstwa gdy nie możemy znaleźć pracy przez 2 miesiące. Albo uciekamy z podkulonym ogonem za granicę, bo przecież nie możemy pracować na najniższym szczeblu drabiny korporacyjnej za 2.5 tysiąca netto miesięcznie.

Nie potrafimy od czegoś zacząć.

Czekamy, aż los da nam wszystko, na co czekamy. Złudnie wierzymy w to, że szczęście rośnie na drzewach, a my nie musimy nawet stanąć na palcach by po nie sięgnąć.

Jesteśmy pewni tego, że zasługujemy na wszystko. Tymczasem zasłużyć to musisz sobie nawet na ostry wpierdol ze strony nowohuckich dresów.

Bo wszystko nam się należy. Jak rosół z kluskami na niedzielny obiad przy akompaniamencie Familiady. Jak mieszkanie w wieku dwudziestu lat. Bo każdy ma. I chrzanić to, że przez kolejnych 40 lat będziesz do niego przywiązany jak pies do budy. Ale w końcu będziesz miał swoje 80 metrów (bo 40 nie wystarczy).

Kiedy na drugim końcu świata jakiś zezowaty czarnoskóry haruje dzień i noc by utrzymać swoja rodzinę w Somalii, my zastanawiamy się czy syrop makadamiowy to dobry dodatek do kawy z mlekiem bez laktozy. I chuj z tym, w końcu i tak nie mamy na to żadnego wpływu – więc czemu by nie cieszyć się życiem i czerpać z niego pełnymi garściami? Ale zaraz, zaraz… Przecież i tak ciągle mamy gorzej niż ktoś inny! I z tego powodu tego kogoś zaczynamy nienawidzić.
Nic mi do tego, przecież i tak nie mam na to wpływu.

Właśnie, że masz.

Wiecie dlaczego widzimy dzisiaj ludzi na ulicach, protestujących w imię demokracji?

Bo nie jesteśmy przyzwyczajeni do prawdy. Nie wiemy jak udźwignąć coś, czym zostaliśmy właśnie brutalnie obdarowani. I nie są to wcale kłamstwa, którymi politycy karmią nas tydzień przed wyborami. Bo tylko kompletny idiota uwierzyłby w to, że wszystko, co mówią politycy to prawda. Że po wybraniu kolejnego rządu wszystko zmieni się na lepsze.

Gówno się zmieni, jeśli ty nie zaczniesz od siebie.

Bo to ty, młody człowieku, niszczysz demokrację. Ty jesteś decyzją, nie Jarosław.

Więc zamiast mieć pretensje do tego owładniętego żądzą zemsty za śmierć swojego brata człowieka, rozejrzyj się wokół siebie. On nie wziął się znikąd.