Za tydzień minie równy rok od chwili, kiedy opublikowałem pierwszy wpis na tym blogu. I chociaż bardzo bym chciał, to nie mogę powiedzieć, że prowadzę bardzo kulturalnie od dwunastu miesięcy. Od jakiegoś czasu nie działo się tutaj zupełnie nic – strona umarła, artykuły nie były publikowane regularnie, a ja byłem zbyt bardzo pochłonięty życiem prywatnym. I za to, jeśli ktoś ze stałych czytelników jeszcze tu zagląda, z całego serca przepraszam.
Teraz nadszedł czas na reaktywację. Drugą z kolei.
Wyjaśnienia
Nie chodziło tutaj o brak czasu – skończyłem studia, miałem wakacje, szukałem pracy. Nie zależało to także od braku weny – z każdą sekundą chciałem napisać coś nowego, a myśli o konkretnych wpisach nieustannie krążyły mi po głowie. Gdy tylko siadałem przy biurku i próbowałem czymś się z wami podzielić, wszystko odpływało. Po prostu. Nie wiem dlaczego.
Jesteśmy tylko ludźmi i każdy z nas czasami przeżywa jakiś okres niemocy, kiedy zwyczajnie nie ma się ochoty na nic. Wertujemy kolejne kartki podręcznika, lecz po chwili uświadamiamy sobie, że nic z tego nie zrozumieliśmy. Że i tak nie zdamy. Ze mną było podobnie. Być może musiałem to wszystko przemyśleć, a możliwe, że po prostu mi się nie chciało. Nie potrafię powiedzieć.
Co dalej?
Będę pisał. Nie dlatego, że powinienem, ale dlatego, bo lubię to robić. I jeśli tylko wy uznajecie to za przydatne – tym bardziej się cieszę. Nie chcę być nazywany blogerem tylko dlatego, że prowadzę tę stronę i ktoś tam tutaj zagląda. Chcę, żeby to, co tworzę wywołało u was jakąś reakcję – pozytywną lub negatywną. Abyście mogli zrozumieć mój przekaz i podążyć za nim lub totalnie go wyśmiać. Wszystko zależy od was.
Ciągle odwiedza mnie 10 tysięcy osób miesięcznie, jednak nie mogę ich nazwać swoimi czytelnikami z bardzo prostego powodu – nie spełniają wyżej wymienionych wymagań. Zaglądają tutaj, bo wyszukali jakieś hasło w przeglądarce i przekierowało ich na tę stronę. Przeczytali artykuł, odeszli i zapomnieli o wszystkim. Chcę mieć czytelników, nie statystyki odsłon strony. One o niczym nie świadczą.
Zmiany
Piszę o edukacji. O studiach, rycerzach w walce o dyplom, maturze, szkole średniej i wszystkim innym, co tylko może się przydać moim rówieśnikom. Problem w tym, że blog powinien się rozwijać razem ze mną. A ja, chociaż z uczelni wyniosłem wiele wspomnień i doświadczeń, już nie studiuję. Dlatego postanowiłem pisać też o tym, co ważne nie tylko podczas pięcioletniej edukacji po maturze – chcę dzielić się z wami doznaniami wyniesionymi ze swojej ścieżki zawodowej.
Aby połączyć jakoś studia z karierą. Bo o to w tym wszystkim chodzi. I to może być zdecydowanie bardziej przydatne. Rozumiecie – bogatszy o praktykę wiem trochę więcej na ten temat. Mogę ze zdecydowanie większą pewnością stwierdzić, czy coś będzie bardziej opłacalne po studiach i udzielić wam przydatnej porady w tej kwestii.
Dlatego musiałem zaczekać. Żeby się rozwinąć. Żeby to, co robię, miało przekaz, który będzie bardziej wiarygodny.
Bo czasem wszyscy potrzebujemy przerwy. Porażki, po której możemy się podnieść. Przegranej, którą możemy przekuć w sukces. Melancholijnie, no nie?
Stay tuned. Będzie tego więcej.